wtorek, 26 kwietnia 2016

Dawny Plac Targowy, dzisiaj miejsce tętniące życiem przez całą dobę



Rynek Starego Miasta (Staroměstské náměsti)

Główny plac miasta, który powstał w XI wieku jako Wielki Plac (Velké Námesti). Obecną nazwę otrzymał dopiero w 1985 roku. Ponieważ rynek był najbardziej reprezentacyjnym miejscem Pragi, wokół niego do końca XIII wieku powstały liczne bogate domy mieszczańskie, w których zamieszkali kupcy, bankierzy i handlarze z kopalni srebra z Kutnej Hory, czyli najbardziej majętni mieszkańcy. Prócz codziennego handlu, rynek był także miejscem kaźni przestępców i złodziei, których przywiązywano do pręgierza i pozwalano by przed egzekucją tłum mógł obrzucić ich kamieniami lub jajkami. Można było także oglądać rycerskie turnieje i podziwiać królów podczas uroczystych koronacji.





Najbardziej spektakularna egzekucja odbyła się 21 kwietnia 1621 roku w czasie krwawej wojny trzydziestoletniej, kiedy czeski gubernator skazał na śmierć 27 protestanckich przywódców. Nad ranem zamkowe działa wezwały mieszkańców na staromiejski plac, by mogli zobaczyć jak katowski miecz ścina głowy dwudziestu czterech szlachciców i rycerzy. Pozostałe trzy osoby, które nie były szlachetnie urodzone, powieszono. O tym tragicznym wydarzeniu przypomina 27 białych krzyży widniejących na płycie po wschodniej stronie Ratusza Staromiejskiego.




Ratusz Staromiejski (Staroměstská radnice)

Ogromny gotycki gmach w zachodniej części rynku powstał z połączenia istniejącej już kamienicy, do której dobudowano wieże i kaplicę. Zgodę na budowę, po długich staraniach mieszczan, dekretem nadał w 1338 roku król Jan Luksemburczyk. Obecnie w Ratuszu odbywają się śluby cywilne. Organizowane są także wystawy miejscowych artystów. Wysoką na 66 metrów dzwonnicę zbudowano w 1364 roku. W 1381 roku wzniesiono miejską kaplicę z charakterystycznym oknem wykuszowym. W XIX wieku od wschodu dostawiono skrzydło w stylu neogotyckim, które zniszczyło niemieckie bombardowanie w 1945 roku.






Południk

W podziękowaniu za uratowanie od szwedzkiej inwazji w XVII wieku, postawiono Słup Mariański z figurą Marii Panny na szczycie. Pomnik autorstwa Bendli powstał na polecenie Ferdynanda II. W słoneczne dni jego cień wyznaczał tak zwany praski południk, według którego mierzono czas. Słup powalił tłum w 1918 roku, gdyż zbyt mocno kojarzył im się z panowaniem Habsburgów. Inicjatorem „obalenia” kolumny był czeski pisarz Frant Sauer. Niektóre z ocalałych fragmentów można obejrzeć w Lapidarium Muzeum Narodowego. Dzisiaj widnieje tam złota linia wraz z informacyjną tablicą. O kolumnie informuje wmurowany w ziemię długie granitowe pasmo z dwujęzycznym (po czesku i łacinie) napisem; „Południk, według którego określano w przeszłości czas praski”. Po upadku komunizmu postanowiono przywrócić kolumnę w pierwotnym kształcie- wmurowano w bruk tablicę głoszącą w czterech językach; „W tym miejscu stała i znowu stanie kolumna Marii Panny” oraz wykonano replikę figury Madonny, która stoik przy południowym wejściu do kościoła Panny Marii przed Tyńcem. Jednak na pomyśle się skończyło, a z tablicy zniknęły słowa „I znowu stanie...”



wtorek, 19 kwietnia 2016

MINERVE – Miasteczko „zawieszone” na skale






W języku oksytańskim nazywa się Menerba. Nazwa pochodzi od Minerve, rzymskiej bogini sztuki, mądrości, nauki i literatury, która jest symbolem zakonu Iluminatów. W starożytności Rzymianie budowali w okolicy świątynię ku jej czci.



W lipcu 1210 roku Krzyżacy dowodzeni przez Simona de Montfort zaatakowali Minerve, gdzie schronienie znaleźli uciekinierzy z Béziers. Dzięki heroicznej postawie wicehrabiego Guilhema i jego garnizonu liczącego 200 żołnierzy, oblężenie trwało aż 10 tygodni. Wojska papieskie użyły czterech katapult, z których największych zniszczeń dokonała machina zwana Malevoisine, czyli Zły SąsiadPo kapitulacji obiecano wolność 180 obrońcom, jednak dopiero po zmianie wiary na katolicyzm. Kiedy się nie zgodzili, spalono ich na stosie. O masakrze przypomina kamień z wymalowanym na biało ptakiem oraz oksytańskim napisem.  



 Jedna z katarskich pieśni w języku oksytańskim opisuje tragiczne wydarzenia w Minerve. Oto jej fragment;
Wilhelm i jego dzielni ludzie zostali zamknięci w zamku,
obrońcy francuscy z Szampanii, Bretanii, Anjou, Fryzji i Niemiec.
Walczyli, nie zdradzili swojej wiary i zostali spaleni żywcem.
I nic nie zostało po nich dla tych, którzy ocaleli”.




Minerve położone jest nad wapiennym wąwozem, który ciągnie się kilometrami od wioski Saint-Jean de Minervois. Znajdująca się poniżej rzeka Cesse zdaje się znikać i chować w ogromnym naturalnym tunelu. Niektóre z licznych jaskiń są udostępnione do zwiedzania. Miasteczko wygląda jakby zostało „żywcem” wyjęte ze średniowiecza. Brukowane uliczki, które prowadzą na mury oraz pozostałości po zamku- ośmiokątnej wieży obronnej. Niektórzy z mieszkańców po otwarciu okna, widzą przepaść rzędu kilkudziesięciu metrów.


Do „centrum” prowadzi kamienny most poniżej, którego znajduje się miejscowy cmentarz. Dla zachowania pradawnego klimatu, parking dla samochodów lub autobusów
z turystami ulokowany jest około 500 metrów od miasteczka. Warto zaznaczyć, iż Minerve zamieszkuje nieco ponad 100 osób.



Choć znacznie mniej znane i popularne niż inne miejscowości, jak Carcassonne czy Béziers, Minerve powinno być obowiązkowym punktem podczas planowanej wycieczki do Langwedocji. Zauroczy nie tylko miłośników historii, czy pasjonatów wąwozów i jaskiń, ale także każdego, kto choć na chwilę chciałbym „przenieść” się w czasie, kilkaset lat wstecz.











poniedziałek, 11 kwietnia 2016

Nie całkiem Nowy Świat





    Nový Svět, to jedna z wielu uliczek na Hradczanach, w które turyści nie zapuszczają się zbyt często. Przynajmniej większymi grupami, co pozwala uniknąć tłoku i pozwala w spokoju delektować się "klimatem dawnych lat". Urocze domki z jasnymi elewacjami to dawne siedziby rzemieślników zatrudnianych do prac na Zamku Królewskim. 



Część z nich po ciężkiej robocie relaksowała się w jednym z kilku luksusowych domów publicznych, z których najsłynniejszy nosił, jakże wymowną nazwę, "Pod Złotą Gruszą". Dzisiaj w środku mieści się elegancka restauracja. 



Podobny los spotkał pozostałe przybytki uciechy, które zmieniły się w przytulne winiarnie i kawiarnie. 




"Romantik Hotel u Raka" rzeczywiście wytwarza wokół siebie romantyczną aurę, która trwa niestety kończy się wraz z otrzymaniem rachunku... 






wtorek, 5 kwietnia 2016

BÉZIERS – Miejsce krwawej rzezi podczas wojen albigeńskich







Leżące na rzeką Orb miasto od początku swego istnienia (I wiek przed Naszą Erą), z racji swego położenia na szlaku kupieckim łączącym Rzym z Kadyksem w Andaluzji, było ważnym ośrodkiem handlowym. Większość okolicy do dzisiaj obsadzona jest winogradami- prawdopodobnie to właśnie mieszkańcy Béziers wynaleźli amfory służące do przewozu wina na większe odległości.




21 lipca 1209 roku armia 10 tysięcy krzyżowców podeszła pod miejskie mury, żądając wydania katarów przebywających w środku. Kiedy im odmówiono, następnego dnia rozpoczęło się mordowanie- zginęło przeszło 7000 osób, w tym kobiety, dzieci i duchowni (Katarzy i Żydzi). Po masakrze miasto zostało splądrowane i podpalone. Intrygująca jest rzekoma odpowiedź papieskiego opata Arnauda na pytanie krzyżowców; jak odróżnimy katarów od chrześcijan? – „Zabijcie wszystkich! Bóg rozpozna swoich.”



Niewątpliwą atrakcją turystyczną jest czterodniowy festiwal Feria de Béziers, odbywający się w połowie sierpnia. Wzorowany na hiszpańskiej corridzie jest świetną okazją do całodniowej zabawy. W ruinach rzymskich aren można oglądać walki byków.




Perłą średniowiecznej architektury Béziers jest gotycka katedra Saint-Nazaire z XIV. Dzięki umiejscowienie na niewielkim wzgórzu, z jej murów rozciąga się przepiękna panorama na miasto oraz najbliższą okolicę.




Béziers dzieli od Morza Śródziemnego ledwie kilkanaście kilometrów. Co ważne, pobliskie plaże nie są zbyt oblegane przez turystów.





sobota, 2 kwietnia 2016

Winobranie – darmowa, degustacja, sauna i siłownia w jednym





 Będąc na studiach, podobnie jak wielu moich znajomych, spędzałem przełom lata i jesieni pracując we Francji. Na Południu, w Langwedocji. Przy winobraniu, w wiosce Saint-Jean de Minervois. Licząca kilkanaście domów miejscowość ukryta jest w Wysokich Górach Langwedocji, na terenie Parku Krajobrazowego. Oddalona kilkanaście kilometrów od Saint-Chinian, gdzie jeździ się na zakupy-w Saint-Jean de Minervois uświadczymy jedynie oberżę, wiekowy cmentarz i kościół. To jednak bez większego znaczenia, bowiem większość rodaków udaje się tam na zarobek, a nie żeby wydawać pieniądze.  



 Praca przy zbiorach winogron nie zależy do najłatwiejszych. Delikatnie rzecz mówiąc. Zawsze nosiłem owoce w koszu na plecach, do którego trzy lub cztery osoby wrzucały swoje pełne wiadra. Choć zdarzyło mi się przez kilka godzin ścinać i zdecydowanie wolę być porterem. Dzięki temu, że Saint-Jean leży w górach i do Morza Śródziemnego jest przeszło 30 kilometrów, chłodne wiatry łagodzą lejący się przez większość dnia skwar z nieba. Za to opalić się można w mgnieniu oka. Nie należy zapominać o nakryciu głowy! Pomimo, iż czas winobrania przypada na wrzesień, nierzadko kończąc się w październiku, pogoda zawsze jest niemal doskonała, choć poranki bywają chłodne i wilgotne.  




 Od kilku lat już nie muszę już jeździć zarabiać na zbiory winogron, zawsze z sentymentem wspominam tamten okres. Morskie kąpiele poza sezonem wakacyjnym, kiedy to plaże są prawie opustoszałe, darmowe wino oraz wędrówki po przepięknej okolicy, to dodatkowy atut dla tych którzy chcieliby popracować przy winobraniu. Bowiem prócz niezłej dawki gotówki (stawka za godzinę jest naprawdę wysoka), dostaje się możliwość aktywnego spędzenia urlopu w przepięknych okolicznościach przyrody. Biorąc pod uwagę fakt, iż zawsze jechałem z grupą zaufanych znajomych, trudno się dziwić, że wracałem tam co roku!





Odzywka polskiego podziemia
Pato, dochodzący 50-tki szczupły i drobny Hiszpan z okolicy Walencji, na widok polaków podchodził do najbliższego krzaku winogron i udając, że go kopie, krzyczał; „Kurwa, mizeria!”. Jego zachowanie wynikało z tego, że pracująca z nim dwójka studentów z Wrocławia, mając przed sobą uszkodzony krzak, który leżał zamiast stać, wkurzała się, że przyjechała na zbiór winogron, a nie ogórków. Sympatyczny, lecz mało rozgarnięty, Hiszpan w odpowiedzi na pytanie o znaczenie ich słów, usłyszał; „To polskie przekleństwo używane przez mafiozów w stosunku do ich dłużników. Energiczny ruch nogą nakazuje im uklęknąć i wygiąć plecy, które mają być gotowe na przyjęcie razów...”. Szkoda, że dodali, iż mizeria to ulubiona potrawa naszych gangsterów...  




Spiekota, klujące krzaki, i wszędobylski Muscat, czyli dzień z życia zbieracza winogron
Poranek w górach na Południu Francji potrafi być chłodny i bardzo wilgotny. Do tego słońce wstaje sporo później niż w Polsce. Z niemałym trudem kilka minut po 6 zwlekam się z łóżka. Szybki prysznic i równie błyskawiczna śniadanie. O ciepłych bułkach nie ma co marzyć, najbliższa piekarnia jest oddalona o kilkanaście kilometrów. Znowu trzeba przywdziać woniejące sfermentowanym sokiem robocze ubrania.  




 Kilka minut przed 7:30 wszyscy w markotnych minach oczekujemy na przyjście patronów. Po chwili cała szóstka jedzie w kilku autach na pole. Zaczyna się od pobrania nieumytych i klejących wiader oraz koszy do noszenia. Pierwsza godzina upływa pod znakiem dochodzenia do siebie- trzeba było zabrać ze sobą do Cavy jedną, a nie trzy butelki na wino. Ale, przecież leją za darmo, to jak można odmówić? Na dodatek jeszcze odwiedzili nas sąsiedzi… Brak konkretnego śniadania, skutkuje ciągłym podjadaniem winogron. Słodkim Muscat á Petits Grains już prawie rzygam, czemu nie posadzono bardziej kwasowego Muscat Ottonel? Czerwone owoce są równie słodkie, więc poprzestaję na kilku kiściach. Znad pobliskiego morza wychodzi słońce, które od razu bierze się do działania. Szybko ściągam bluzę i sięgam po butelkę z wodą, która lada moment będzie ciepła. Dobrze, że czasami mocniej powieje, ale czemu akurat kiedy idę do z koszem pełnym winogron?  




 Czy patron, którego w pełni zasłużenie nazywamy „śmierdzielem”, nie może postawić drabiny po naszej stronie? Choć może lepiej nie, bo wtedy do wyrównania owoców użyłbym drabiny a do mycia szkoda wody, bo do przerwy jeszcze tak daleko... Słońce zaczyna coraz bardziej prażyć, a na dodatek wiatr staje się coraz słabszy. Na szczęście patronka woła, że czas na obiad. Za długa ta przerwa; za dużo czasu na obiad, za mało na prawdziwy odpoczynek. O 13:00 znów jesteśmy na polu. Nastąpiła powtórka z rozrywki, z drobną różnicą; czas leci dwa razy wolniej, a skwar stał się trzy razy bardziej uciążliwy. Do tego zmęczone dziewczyny coraz częściej proszę o pomóc w wyrzucaniu ciężkich wiader. Na prędko przygotowany obiad daje o sobie znać w postaci delikatnych skurczów żołądka. Próbuję go udobruchać garścią winogron. Pewnie dałby się oszukać, gdyby nie ich słodycz… Wreszcie wybiła 17:00. W drodze do domku, słyszę narzekanie patronów, że jutro ma być zimno, bo ledwie 22 stopnie… Uśmiechamy się pod nosem, zastanawiając czy nie mogłoby być jeszcze trochę chłodniej?

]

 Kiedy moje córki będą studiować wyślę je wakacje na winobranie. Kto wie, może wybiorę się z wraz z nimi? Oczywiście nie pracy, ale na wakacyjny pobyt...