Będąc na studiach, podobnie jak wielu moich znajomych, spędzałem
przełom lata i jesieni pracując we Francji. Na Południu, w
Langwedocji. Przy winobraniu, w wiosce Saint-Jean de Minervois.
Licząca kilkanaście domów miejscowość ukryta jest w Wysokich
Górach Langwedocji, na terenie Parku Krajobrazowego. Oddalona
kilkanaście kilometrów od Saint-Chinian, gdzie jeździ się na
zakupy-w Saint-Jean de Minervois uświadczymy jedynie oberżę,
wiekowy cmentarz i kościół. To jednak bez większego znaczenia,
bowiem większość rodaków udaje się tam na zarobek, a nie żeby
wydawać pieniądze.
Praca przy zbiorach winogron nie zależy do najłatwiejszych.
Delikatnie rzecz mówiąc. Zawsze nosiłem owoce w koszu na plecach,
do którego trzy lub cztery osoby wrzucały swoje pełne wiadra. Choć
zdarzyło mi się przez kilka godzin ścinać i zdecydowanie wolę
być porterem. Dzięki temu, że Saint-Jean leży w górach i
do Morza Śródziemnego jest przeszło 30 kilometrów, chłodne
wiatry łagodzą lejący się przez większość dnia skwar z nieba.
Za to opalić się można w mgnieniu oka. Nie należy zapominać o
nakryciu głowy! Pomimo, iż czas winobrania przypada na wrzesień,
nierzadko kończąc się w październiku, pogoda zawsze jest niemal
doskonała, choć poranki bywają chłodne i wilgotne.
Od kilku lat już nie muszę już jeździć zarabiać na zbiory
winogron, zawsze z sentymentem wspominam tamten okres. Morskie
kąpiele poza sezonem wakacyjnym, kiedy to plaże są prawie
opustoszałe, darmowe wino oraz wędrówki po przepięknej okolicy,
to dodatkowy atut dla tych którzy chcieliby popracować przy
winobraniu. Bowiem prócz niezłej dawki gotówki (stawka za godzinę
jest naprawdę wysoka), dostaje się możliwość aktywnego spędzenia
urlopu w przepięknych okolicznościach przyrody. Biorąc pod uwagę
fakt, iż zawsze jechałem z grupą zaufanych znajomych, trudno się
dziwić, że wracałem tam co roku!
Odzywka polskiego podziemia
Pato, dochodzący 50-tki szczupły i drobny Hiszpan z okolicy
Walencji, na widok polaków podchodził do najbliższego krzaku
winogron i udając, że go kopie, krzyczał; „Kurwa, mizeria!”.
Jego zachowanie wynikało z tego, że pracująca z nim dwójka
studentów z Wrocławia, mając przed sobą uszkodzony krzak, który
leżał zamiast stać, wkurzała się, że przyjechała na zbiór
winogron, a nie ogórków. Sympatyczny, lecz mało rozgarnięty,
Hiszpan w odpowiedzi na pytanie o znaczenie ich słów, usłyszał;
„To polskie przekleństwo używane przez mafiozów w stosunku do
ich dłużników. Energiczny ruch nogą nakazuje im uklęknąć i
wygiąć plecy, które mają być gotowe na przyjęcie razów...”.
Szkoda, że dodali, iż mizeria to ulubiona potrawa
naszych gangsterów...
Spiekota, klujące krzaki, i wszędobylski Muscat, czyli dzień z
życia zbieracza winogron
Poranek w górach na Południu Francji potrafi być chłodny i bardzo
wilgotny. Do tego słońce wstaje sporo później niż w Polsce. Z
niemałym trudem kilka minut po 6 zwlekam się z łóżka. Szybki
prysznic i równie błyskawiczna śniadanie. O ciepłych bułkach nie
ma co marzyć, najbliższa piekarnia jest oddalona o kilkanaście
kilometrów. Znowu trzeba przywdziać woniejące sfermentowanym
sokiem robocze ubrania.
Kilka minut przed 7:30 wszyscy w markotnych minach oczekujemy na
przyjście patronów. Po chwili cała szóstka jedzie w kilku autach
na pole. Zaczyna się od pobrania nieumytych i klejących wiader oraz
koszy do noszenia. Pierwsza godzina upływa pod znakiem dochodzenia
do siebie- trzeba było zabrać ze sobą do Cavy jedną, a nie trzy
butelki na wino. Ale, przecież leją za darmo, to jak można
odmówić? Na dodatek jeszcze odwiedzili nas sąsiedzi… Brak
konkretnego śniadania, skutkuje ciągłym podjadaniem winogron.
Słodkim Muscat á Petits Grains już prawie rzygam, czemu nie
posadzono bardziej kwasowego Muscat Ottonel? Czerwone owoce są
równie słodkie, więc poprzestaję na kilku kiściach. Znad
pobliskiego morza wychodzi słońce, które od razu bierze się do
działania. Szybko ściągam bluzę i sięgam po butelkę z wodą,
która lada moment będzie ciepła. Dobrze, że czasami mocniej
powieje, ale czemu akurat kiedy idę do z koszem pełnym winogron?
Czy patron, którego w pełni zasłużenie nazywamy „śmierdzielem”,
nie może postawić drabiny po naszej stronie? Choć może lepiej
nie, bo wtedy do wyrównania owoców użyłbym drabiny a do mycia
szkoda wody, bo do przerwy jeszcze tak daleko... Słońce zaczyna
coraz bardziej prażyć, a na dodatek wiatr staje się coraz słabszy.
Na szczęście patronka woła, że czas na obiad. Za długa ta
przerwa; za dużo czasu na obiad, za mało na prawdziwy odpoczynek. O
13:00 znów jesteśmy na polu. Nastąpiła powtórka z rozrywki, z
drobną różnicą; czas leci dwa razy wolniej, a skwar stał się
trzy razy bardziej uciążliwy. Do tego zmęczone dziewczyny coraz
częściej proszę o pomóc w wyrzucaniu ciężkich wiader. Na prędko
przygotowany obiad daje o sobie znać w postaci delikatnych skurczów
żołądka. Próbuję go udobruchać garścią winogron. Pewnie dałby
się oszukać, gdyby nie ich słodycz… Wreszcie wybiła 17:00. W
drodze do domku, słyszę narzekanie patronów, że jutro ma być
zimno, bo ledwie 22 stopnie… Uśmiechamy się pod nosem,
zastanawiając czy nie mogłoby być jeszcze trochę chłodniej?
Kiedy moje córki będą studiować wyślę je wakacje na winobranie.
Kto wie, może wybiorę się z wraz z nimi? Oczywiście nie pracy,
ale na wakacyjny pobyt...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz