sobota, 2 kwietnia 2016

Winobranie – darmowa, degustacja, sauna i siłownia w jednym





 Będąc na studiach, podobnie jak wielu moich znajomych, spędzałem przełom lata i jesieni pracując we Francji. Na Południu, w Langwedocji. Przy winobraniu, w wiosce Saint-Jean de Minervois. Licząca kilkanaście domów miejscowość ukryta jest w Wysokich Górach Langwedocji, na terenie Parku Krajobrazowego. Oddalona kilkanaście kilometrów od Saint-Chinian, gdzie jeździ się na zakupy-w Saint-Jean de Minervois uświadczymy jedynie oberżę, wiekowy cmentarz i kościół. To jednak bez większego znaczenia, bowiem większość rodaków udaje się tam na zarobek, a nie żeby wydawać pieniądze.  



 Praca przy zbiorach winogron nie zależy do najłatwiejszych. Delikatnie rzecz mówiąc. Zawsze nosiłem owoce w koszu na plecach, do którego trzy lub cztery osoby wrzucały swoje pełne wiadra. Choć zdarzyło mi się przez kilka godzin ścinać i zdecydowanie wolę być porterem. Dzięki temu, że Saint-Jean leży w górach i do Morza Śródziemnego jest przeszło 30 kilometrów, chłodne wiatry łagodzą lejący się przez większość dnia skwar z nieba. Za to opalić się można w mgnieniu oka. Nie należy zapominać o nakryciu głowy! Pomimo, iż czas winobrania przypada na wrzesień, nierzadko kończąc się w październiku, pogoda zawsze jest niemal doskonała, choć poranki bywają chłodne i wilgotne.  




 Od kilku lat już nie muszę już jeździć zarabiać na zbiory winogron, zawsze z sentymentem wspominam tamten okres. Morskie kąpiele poza sezonem wakacyjnym, kiedy to plaże są prawie opustoszałe, darmowe wino oraz wędrówki po przepięknej okolicy, to dodatkowy atut dla tych którzy chcieliby popracować przy winobraniu. Bowiem prócz niezłej dawki gotówki (stawka za godzinę jest naprawdę wysoka), dostaje się możliwość aktywnego spędzenia urlopu w przepięknych okolicznościach przyrody. Biorąc pod uwagę fakt, iż zawsze jechałem z grupą zaufanych znajomych, trudno się dziwić, że wracałem tam co roku!





Odzywka polskiego podziemia
Pato, dochodzący 50-tki szczupły i drobny Hiszpan z okolicy Walencji, na widok polaków podchodził do najbliższego krzaku winogron i udając, że go kopie, krzyczał; „Kurwa, mizeria!”. Jego zachowanie wynikało z tego, że pracująca z nim dwójka studentów z Wrocławia, mając przed sobą uszkodzony krzak, który leżał zamiast stać, wkurzała się, że przyjechała na zbiór winogron, a nie ogórków. Sympatyczny, lecz mało rozgarnięty, Hiszpan w odpowiedzi na pytanie o znaczenie ich słów, usłyszał; „To polskie przekleństwo używane przez mafiozów w stosunku do ich dłużników. Energiczny ruch nogą nakazuje im uklęknąć i wygiąć plecy, które mają być gotowe na przyjęcie razów...”. Szkoda, że dodali, iż mizeria to ulubiona potrawa naszych gangsterów...  




Spiekota, klujące krzaki, i wszędobylski Muscat, czyli dzień z życia zbieracza winogron
Poranek w górach na Południu Francji potrafi być chłodny i bardzo wilgotny. Do tego słońce wstaje sporo później niż w Polsce. Z niemałym trudem kilka minut po 6 zwlekam się z łóżka. Szybki prysznic i równie błyskawiczna śniadanie. O ciepłych bułkach nie ma co marzyć, najbliższa piekarnia jest oddalona o kilkanaście kilometrów. Znowu trzeba przywdziać woniejące sfermentowanym sokiem robocze ubrania.  




 Kilka minut przed 7:30 wszyscy w markotnych minach oczekujemy na przyjście patronów. Po chwili cała szóstka jedzie w kilku autach na pole. Zaczyna się od pobrania nieumytych i klejących wiader oraz koszy do noszenia. Pierwsza godzina upływa pod znakiem dochodzenia do siebie- trzeba było zabrać ze sobą do Cavy jedną, a nie trzy butelki na wino. Ale, przecież leją za darmo, to jak można odmówić? Na dodatek jeszcze odwiedzili nas sąsiedzi… Brak konkretnego śniadania, skutkuje ciągłym podjadaniem winogron. Słodkim Muscat á Petits Grains już prawie rzygam, czemu nie posadzono bardziej kwasowego Muscat Ottonel? Czerwone owoce są równie słodkie, więc poprzestaję na kilku kiściach. Znad pobliskiego morza wychodzi słońce, które od razu bierze się do działania. Szybko ściągam bluzę i sięgam po butelkę z wodą, która lada moment będzie ciepła. Dobrze, że czasami mocniej powieje, ale czemu akurat kiedy idę do z koszem pełnym winogron?  




 Czy patron, którego w pełni zasłużenie nazywamy „śmierdzielem”, nie może postawić drabiny po naszej stronie? Choć może lepiej nie, bo wtedy do wyrównania owoców użyłbym drabiny a do mycia szkoda wody, bo do przerwy jeszcze tak daleko... Słońce zaczyna coraz bardziej prażyć, a na dodatek wiatr staje się coraz słabszy. Na szczęście patronka woła, że czas na obiad. Za długa ta przerwa; za dużo czasu na obiad, za mało na prawdziwy odpoczynek. O 13:00 znów jesteśmy na polu. Nastąpiła powtórka z rozrywki, z drobną różnicą; czas leci dwa razy wolniej, a skwar stał się trzy razy bardziej uciążliwy. Do tego zmęczone dziewczyny coraz częściej proszę o pomóc w wyrzucaniu ciężkich wiader. Na prędko przygotowany obiad daje o sobie znać w postaci delikatnych skurczów żołądka. Próbuję go udobruchać garścią winogron. Pewnie dałby się oszukać, gdyby nie ich słodycz… Wreszcie wybiła 17:00. W drodze do domku, słyszę narzekanie patronów, że jutro ma być zimno, bo ledwie 22 stopnie… Uśmiechamy się pod nosem, zastanawiając czy nie mogłoby być jeszcze trochę chłodniej?

]

 Kiedy moje córki będą studiować wyślę je wakacje na winobranie. Kto wie, może wybiorę się z wraz z nimi? Oczywiście nie pracy, ale na wakacyjny pobyt...











Brak komentarzy: