Kiedy po raz pierwszy
poszedłem na cmentarz w Niemczech, przeżyłem lekką konsternację. Poczułem się,
jakbym był w parku, a nie w miejscu pochówku zmarłych. Powodem był brak standardowego
nagrobka. Zamiast nich był jedynie krzyż z tabliczką. Obok stały lub rosły
kwiaty, czasem palił się znicz. Wszystko utrzymane w nienagannym porządku.
Jeszcze większy szok
przeżyłem wchodząc na Cimitirul Vesel, znajdujący się w niewielkiej wiosce, Săpânţa okręgu Marmarosz, na
północy Rumunii przy granicy z Ukrainą. Pierwsze zdziwienie dotyczyło ceny biletu
za wstęp. Spotkałem się z tą opłatą, choćby na Cmentarzu Orląt Lwowskich, ale
równowartość noclegu w kempingu lub solidnego obiadu, wydawała mi się zdecydowanie zbyt wygórowanym
kosztem. Pewnie turyści z bogatych, zachodnich krajów, z którymi autokary co
rusz podjeżdżały pod pobliski parking, byli odmiennego zdania.
Nekropolia nazwę Wesoły
Cmentarz zawdzięcza niezwykłej ikonografii nagrobkowej. Otóż każdego zmarłego
mieszkańca wioski „uwiecznia się”, w scenach obrazujących wykonywany przez
niego zawód, hobby, ulubiony sposób spędzania wolnego czasu lub przyczynę śmierci.
Poniżej zamieszczone są rymowane epitafia streszczające jego życie. Nagrobki
ozdobione są ludowymi motywami w ciemnobłękitnym kolorze, który doczekał się
własnej nazwy - alabastru din Săpânţa. Miejscowi śmieją się, że „Jakie twe życie, jaka twoja śmierć, taki
twój nagrobek”.
Stawianie pomysłowych i
oryginalnych pomników zapoczątkował Ion Stan Pătras, miejscowy artysta- w 1935 roku powstało pierwsze dzieło. Po śmierci mistrza w 1977 roku, prace
kontynuuje jego uczeń Dumitru Pop, do dziś mieszkający w wiosce. Obok cmentarza
wznosi się murowana cerkiew.
Wesoły Cmentarz, to genialny w
swej prostocie (za to mistrzowsko wykonany!) pomysł na upamiętnienie bliskiej
nam osoby. Żeby nie dochodziło do nieporozumień pomiędzy mieszkańcami,
wykonawca „pomnika” sam decyduje o jego wyglądzie. Jest także autorem wesołych,
strasznych lub rubasznych epitafiów.
Ciekawe czy taki cmentarz
miałby rację bytu w Polsce? Wątpliwe, bowiem wyobrażacie sobie larum, jakie
urządziłaby rodzina wsiowego „pijaczyny”, widząc na nagrobku malowidło
przedstawiające zmarłego, wnoszącego toast w towarzystwie „przyjaciół do
szklanki”? Albo protesty rodziców dziecka, które „dostało” rysunek
przedstawiający tragiczny wypadek z jego udziałem? Z pewnością autor takiego
pomysłu usłyszałby że to nieetyczne, wręcz obrzydliwe! Ciekawe, że jakoś, mieszkańcom Săpânţy to
nie przeszkadza…
Żeby jednak nie było zbyt
kolorowo, w końcu jesteśmy na nekropolii, nie spodobała mi się jedna rzecz.
Otóż wpuszczono nas na cmentarz pomimo faktu, iż właśnie odbywał się pogrzeb. W
efekcie czego tuż obok opłakującej zmarłego rodziny, stali sobie turyści jedząc
frytki i robiąc pamiątkowe zdjęcia. Ciekawe ile osób z wioski umiera w ciągu roku? Na pewno nie tyle, żeby nie móc wtedy zrobić
przerwę w puszczaniu osób na teren cmentarza.
Po raz wtóry już moje
zdziwienie sięgnęło zenitu, kiedy ujrzałem prawdziwe „płaczki” w akcji. Trzy starsze kobiety zawodziły tak mocno i rzewnie, że początkowo sądziłem, iż są
najbliższą rodziną. Dopiero, kiedy na dany znak
przestały lamentować i od razu wzięły do ręki komórkę, zrozumiałem kim były.
Cóż, Rumunia potrafi zaskoczyć niemal na każdym kroku!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz