piątek, 28 sierpnia 2015

Pracowite Popołudnie





„Pióro potężniejsze jest od miecza, jednak czymże władać łatwiej? Miecz sługą ciała, pióro duszy orężem.
„Poszukiwanie prawdy i światła wszędzie tam, gdzie panoszy się półmrok.” - Sit Matheos zwany Długim.





     Drogi Kajeciku, ostatnimi czasy na brak zajęć, to ja niestety, nie mogą narzekać. Nawet w weekendy muszę pracować. Swoje lata już mam, więc potrzebuję więcej odpoczynku na regenerację niż dawniej, kiedy byłem... No, ale nie napisałem tego, żeby się żalić, aż tak źle ze mną nie jest... Zapamiętaj sobie, nigdy nie dopuszczę, żeby ktokolwiek i kiedykolwiek nazwał mnie zrzędą lub zgredem! Bo co złego, to nie ja... Chciałbym jedynie przytoczyć pewien, z pozoru błahy i nudy niedzielny epizod podczas, którego to zrozumiałem kilka niezwykle istotnych dla mnie spraw. Może zabrzmi to trywialnie, żeby nie powiedzieć, prostacko ale właśnie te parę godzin spędzonych z moim Słoneczkiem sprawiło, że inaczej spojrzałem na otaczający nas świat. Nie, żebym zaraz stał się innym człowiekiem. Na to, zwyczajnie, jestem już za stary... Po prostu, tej piekielnie gorącej (jak ja nie znoszę upałów!) niedzieli dotarło do mnie, jak bardzo kocham swą córeczkę oraz żonę... Zapowiada się na kolejną nudną, banalną historię, jakich pełno można usłyszeć każdego dnia? Pewnie masz rację, ale mimo wszystko chciałbym, żebyś posłuchał, ponieważ... po lekturze sam ocenisz, czemu to było i nadal jest dla mnie tak szalenie ważne.  


&&&

Mikołaj z powodu duchoty panującej w garażu, służącym ostatnimi czasy za warsztat, co rusz musiał przecierać spocone czoło, kark oraz czoło. Nie używał do tego celu odświeżających chusteczek, które przyniosła mu troskliwa małżonka, lecz rękawa własnej koszulki. Nie dbał o fakt, iż z samego rana została uprasowana przez opiekuńczą Weronikę. Był całkowicie zaabsorbowany swą pracą. Od dobrych paru godzin zatracił się w stworzonym przez siebie magicznym świecie. Był tak pochłonięty wymyślaniem kolejnych przygód cudacznego elfa (imię jest zbędne, bo znając pisarza, bo zapewne jeszcze kilka razy ulegnie zmianie), że zapomniał o wszystkim, co się działo wokół niego. Nawet machający wesoło ogonem Vatar, nie był w stanie przykuć jego uwagi.
 - Czy do jasnej cholery, znajdę wreszcie to, czego chcę!?!
 Rudobrody mężczyzna energicznie uderzył kułakiem w blat biurka, strącając tym samym kilka książek na podłogę. Nawet nie spojrzał w ich stronę. Spłoszony nagłym wybuchem swego pana, niespełna dwuletni terier rosyjski, wybiegł z garażu i zanurkował pod samochód. Tam również jest cień, który osłoni przed palącym niemiłosiernie słońcem, a dodatkowo zapewni ochronę przed „latającymi” butami. Pierwszy- kalosz, którym Mikołaj zakładał na ryby - przeleciał tuż nad uchem Bogu winnego Vatara. Drugi, do pary, uderzył z impetem w szafkę z narzędziami, z której na podłogę poleciało kilka śrubek. Trzeci- tym razem był to sandał Justyny, córki pisarza, - spadł tuż obok zrezygnowanego rudobrodego mężczyzny.
- Szlag by to trafił! Czemu ta zasrana kula ognia nie może się już schować?! 
Tracąc ostatnie resztki nadziei, machnął ręką i żwawo ruszył w stronę domu. Miał wielką, naprawdę wielką,  ochotę napić się zimnego, orzeźwiającego drinka. Jednak w połowie drogi zawrócił, zdając sobie sprawę, iż byłoby to równoznaczne z końcem dzisiejszego rysowania. Na, co oczywiście, nie mógł sobie pozwolić. Nie w sytuacji, gdy tysiące zniecierpliwionych dzieci oczekują na dalszą część przygód ich ulubionego bohatera. Przeklinając dzień, w którym zgodził się na propozycję zilustrowania przygód śmiesznego elfa, o jeszcze bardziej idiotycznym przydomku Bąbelek, wrócił do stanowiska pracy.
 - Justyś, kochanie! Przynieś tatusiowi z lodówki piwa. Jestem w garażu!
 - Już tatku, już niosę!
 Słysząc słodziutki głos swojego jedynego dziecka, uspokoił się, ale tylko chwilowo. Wciąż, chodząc niczym błędna owca, zgniatał w dłoni wieczne pióro. Przestał, gdy ponownie doleciał do niego charakterystyczny śpiew. Ledwie się obrócił, a już stała przy nim, lekko zdyszana po pokonaniu sporej odległości, dziewczynka
o złocistych włosach, dzisiejszego dnia ułożonych w kok.
 - Proszę, tatku! – To mówiąc, podała ojcu schłodzoną butelkę.
 Mikołaj wziął do ręki swój ulubiony trunek, jednocześnie uważnie rozglądając się za otwieraczem. Kiedy ponownie spojrzał na swą latorośl, zdobył się na pierwszy tego dnia uśmiech. Ogromnie wdzięczny za przysługę, szeroko otworzył ramiona by objąć ukochanego brzdąca. Justyna, ucieszona z rzadko ostatnio widocznego zadowolenia taty, ucałowała go w nieogolony policzek. Nie chcąc pozostawać dłużnym uczynił to samo, tylko
w czółko.
  - Co robisz, tatku? – Spytała dziewczynka, siadając mu na kolana.
 - Myślę jak narysować elfa. Wiesz takiego, co to ma spicz…
 Zanim dokończył, córeczka zeskoczyła z jego kolan i stanąwszy na wprost niego, zrobiła znany mu doskonale trik. Duże, jasnozielonej barwy oczęta zaczęły przypatrywać mu się intensywnie. Poczuł się tak, jak zwykły pracownik będący na dywaniku u dyrektora, kiedy dokuczliwy szef żąda jasnych wyjaśnień, świecąc po oczach mocnym strumieniem lampki. Nie mogąc tego dłużej znieść, odwrócił się, pozornie po to, by napić się piwa.
 - Tatusiu! Ja wiem, co to jest elf! Właśnie sobie wymyśliłam, jak ten twój powinien wyglądać. Powiem ci, jeśli chcesz.
 Justyna, przybrawszy swą ulubioną postawę, ponownie weszła w pole widzenia rozmówcy. Chcąc od razu pokazać, kto tu rządzi, z rękoma wsadzonymi do kieszeni, usiadła ospale naprzeciw niesubordynowanego pracownika.
 - To tylko propozycja. Oczywiście, masz prawo się z nią nie zgodzić – położyła na stole dwa lizaki. - Proszę, poczęstuj się - kiedy odmówił kręcąc głową, przerzuciła lewą nóżkę na prawą i przeszła do sedna sprawy. - Więc jak będzie, tatku? – Spytała z nutą niewinności w głosie, miętosząc w malutkiej rączce papierek po smakołyku.  
 - Zgoda. Nic na tym nie tracę, tym bardziej, że robi się już późno. - Mikołaj z trwogą wygiął się w bok. Zmierzch właśnie zaczął zapadać.
 - Od teraz, jestem do panienki dyspozycji.
  Pośpiesznie wziął do ręki blok i ołówek. Odstawił na bok butelkę z piwem, co przywołało uśmiech na twarzy dziewczynki.
 - „Jeśli się szybko sprężę, będę miał, co najmniej godzinę do powrotu Bogusi. Zrobię sobie; z soku bananowego, cytryny, mięty no i oczywiście zmrożonej Finlandii, wspaniałego drinka. Będę się nim delektował, oglądając mecz w telewizji. Jeszcze tylko parę minut i…” - jego twarz rozświetlił chytry, wiele mówiący uśmieszek.
 - Hmmm… od czego by tu zacząć? – Justyna pochylona nad stołem zbierała myśli. - Już wiem!! Od głowy! – Przed każdym wypowiadanym zdaniem wyciągała lizaka z zafarbowanych na jagodowo ust.

&&&

 - Niech nosi je rozpuszczone. Namaluj, tatku, proszę, wpięte w nie jakieś kwiatki, na przykład bławatki i te jak im tam… magnolie! Uszy oczywiście mocno spiczaste. Na każdym z nich ma nosić po parę kolczyków.
 Grymaśny wyraz na twarzy Mikołaja był oznaką, iż pomysł jego twórczej córki jest, co najmniej ekstrawagancki.
 - Powtórz jeszcze raz; jak dokładnie mają wyglądać te kolczyki?
 - Mają być okrągłe. Z kuleczką na dole. Taki nieduży… Nie diament, tylko… - Justyna zasłoniła rączką oczy. Po chwili dokończyła. - Szafir. Niech będzie koloru… - szybki rzut oka na sad pełny kwitnących drzew wystarczył. – Takiego jak gruszki. Czyli mocny zielony.
 - Dobra, już biorę do ręki odpowiednią pastele. Podaj mi, złotko więcej szczegółów.
  Nie przeszkadzało mu, iż szafir w rzeczywistości jest błękitny. W końcu to pomysł dziewczynki, która nie musi tego wiedzieć. Podobnie jak inne dzieciaki, do których adresowana będzie książeczka.
 - Naokoło tego szafiru mają być kółka. Brązowe. Kolczyki kończyć się mają czymś na kształt… Wie tatko takie ten… No…- ponieważ brakowało jej odpowiedniego słowa, znów spojrzała w kierunku ogrodu. – Mają być poskręcane niczym domek ślimaka.
 - Robi się, wedle rozkazu.  
  Z dużym podziwem dla dziewięcioletniej osóbki, Mikołaj wziął się do rysowania. Kiedy to robił, nie w pełni usatysfakcjonowana Justyna, ponownie zeskoczyła z jego kolan. Przeszła parę metrów, po czym odwróciwszy się, oznajmiła:
 - Po jednej parze kolczyków wystarczy. Teraz zajmijmy się strojem. Albo nie, zapomniałam o koralikach. Czarne. Na szyi. – Zanim podała  następny szczegół, odczekała kilka minut, aby ojciec mógł je naszkicować. – Elf, nazwijmy go Prażynek. To tak na razie, wstępnie, zawsze można je będzie zmienić.
 - „Kocham cię, córeczko. Nie tylko dlatego, że jesteś moim jedynym dzieckiem. Mimo swego młodego wieku masz nieprzeciętnie rozwiniętą wyobraźnię, co czyni cię idealnym materiałem na pisarza. No, ale to jeszcze odległe czasy. Teraz trzeba się skupić na rysowaniu. Już niedługo będzie wieczór”.
 Słońce pomału spływało coraz niżej, stając się bardziej żółtopomarańczowe.
 - Więc, nasz elf będzie ubrany w koszulę w kratkę, z krótkimi rękawami. Błękitna, jak woda w morzu. Paski mogą być jasnobrązowe, niczym piasek na plaży - informowała dalej Justyna – Na lewym przedramieniu niech ma tatuaż. Kolorowy. Na przykład różę. Tak śliczną, jak ta.
   Z tymi słowami podeszła do żywopłotu i mocnym szarpnięciem zerwała jeden z kilkunastu płomienistych kwiatów. Kiedy położyła go na stole, intensywna woń szybko rozlała się w powietrzu, dzięki czemu zrobiło się przyjemnie i sielsko.
 - W prawej dłoni będzie trzymał różdżkę. Oczywiście zaczarowaną, gdyż Prażynek jest elfim czarodziejem.
 - Czy ta zaklęta pałeczka ma mieć jakiś szczególny kształt? - Spytał Mikołaj, rozluźniając zmęczone palce.
 - Właściwie to… musi być długa. Kremowa, jak budyń śmietankowy. Zakończona niech będzie „czuprynką” jak pióropusz u tej papugi, co widzieliśmy ją ostatnio u pana Bonawentury. Pamiętasz?
 - Kakadu - podał nazwę gatunku, biorąc się do szkicowania.
 - Dziękuję. Kakadu - Justyna powtórzyła nazwę parę razy po cichu. Zawsze tak robiła ilekroć chciała coś zapamiętać
 - Tamta papużka miała pióropusz żółty, ja chcę by różdżka miała pomarańczowy. Będzie on bardziej widoczny. No, i przez to będzie świadczył o tym, iż jest ona gotowa w każdej chwili wystrzelić gorącym płomieniem, by kogoś oparzyć. Dlatego trzeba się mieć na baczności. Bo Prażynek, choć jest dobrym elfem, to jednak nie ma z nim żartów.
Justyna zauważalnie wczuła się w swoją rolę. Zachowywała się niczym fachowy reżyser na planie filmu. Chodziła wokół stolika i co rusz poprawiała malującego dla niej ojca. On zaś, całkowicie poświęcając się powierzonemu zadaniu, nie pisnął ani słówkiem. Ze spokojem przyjmował słowa krytyki. Bezwzględnie zaufał młodemu, sypiącemu bez przerwy pomysłami, pracodawcy.
 - Zamiast skarpetek wysokie, wielokolorowe podkolanówki, a zamiast spodni będzie nosił spódnice
– widząc lekki uśmieszek ojca, sprostowała. – Nie taką jak moja. To ma być spódnica męska. Nie pamiętam, jak się na nią mówi…
 - Kilt. Narodowy strój Szkotów i Irlandczyków.
 Wyjaśnił Mikołaj, przykładając mającą optymalną temperaturę butelkę do spragnionych ust. Jednym haustem wypił prawie jedną trzecią zawartość. Justyna, widząc to, skrzywiła się nieładnie. 
 - Dziękuję. Przydałby się ciemny kolor. Może… Jakiś mocny odcień niebieskiego?
 - W takim razie proponuję atramentowy.
  Skinięcie głową było znakiem, iż pomysł został przyjęty. Rudobrody mężczyzna widząc chwilowy zastój szefowej, zdecydował się iść jej w sukurs. Tym bardziej, że na pociemniałym baldachimie słońce zmienił jej młodszy brat, księżyc. A to mogło oznaczać tylko jedno;
- „Trzeba się pośpieszyć. Lada chwila zacznie się mecz”.
 - W środku namaluję poziome i pionowe kreski. Żeby kontrast był zachowany, powinny być czerwone, jak wino.
 Na samą myśl o tym wykwintnym napoju, zaświeciły mu się lekko szmaragdowe oczy. Zupełnie, jak przed paroma minutami zrobiły to żarówki w lampie u sąsiadów.
 - Myślałam raczej o kolorze krwi, ale może być. Jak się nazywa ten kolor?
 - Burgund. Od nazwy francuskiego wina. Notabene, jednego z najlepszych win na świecie.
  Ponowny błysk w tęczówkach dobitnie świadczył, iż Mikołaj był wielkim smakoszem tego gatunku trunków.
 - Burgund. Ładna nazwa. Nie wiem, jak wy dorośli możecie pić alkohol. Przecież, on jest ohydny.
   Chcąc wyrazić swój wstręt, Justyna wykrzywiła wargi, tak jakby właśnie napiła się mocnej wódki.
 - Moja, Droga! Za parę lat będziesz zupełnie odmiennego zdania.
   W głębi serca miał jednak cichą nadzieję, że stanie się to trochę później. Może nawet będzie abstynentką? Wizja ta, choć mało realna, podobała mu się.
 - Skoro ustaliśmy już, że nasz Rodzynek… - szybko ugryzł się w język, dzięki czemu nie sprowadził na siebie gniewu szefowej. – Znaczy się Prażynek, jest czarodziejem, to czy nie powinien mieć jeszcze jednego magicznego atrybutu? Sama różdżka, to trochę za mało. Może na przykład, jakieś zaklęte bransolety, albo…
 - Buty!!! One będą zaczarowane! – przerwała mu dziewczynka, z radości podskakując w górę. Zrobiła to na tyle wysoko, że udało jej się zdjąć z półki zakurzoną książkę. Jej tytuł wywołał lekki uśmieszek ojca.
 - Chyba nie chcesz, żeby to były siedmiomilowe buty? - w jego głosie nie było słychać drwiny. Cała ta sytuacja zaczynała go bawić.
 - Tatku! Pewnie, że nie! Przecież to są bajki dla małych dzieci. A ja, już jestem dużą dziewczynką!
   Dla podkreślenia, stanęła na palcach i wyprostowawszy się, popatrzyła czupurnie na siedzącego rysownika.
 - Sam tak powiedziałeś. Te tutaj – otworzyła książkę na setnej stronie. – Narysujesz podobne. Tyle, że w pomniejszonej wersji.
 - Pod warunkiem, że dodatkowo zapłacisz mi za ryzyko z tym związane.
  Tym razem to on, dzięki intensywnemu spojrzeniu, próbował wynegocjować lepsze warunki kontraktu.
 - Jeśli, chodzi ci o tak zwany plagiat, to nie martw się, coś wymyślimy.
   Justyna, wyciągnąwszy rączki przed siebie, rzuciła się ojcu na szyję, który objął ją ramieniem. Ucałowała go dwa razy. Po jednym owocowym buziaku na każdy policzek. Czoło Mikołaja znów zostało zroszone zimnymi kroplami potu.
 - Więc jak? Może być taka zapłata?
 - No, nie wiem. Zastanowię się – pogłaskał ją po złocistych włosach. – Wysokie mają być te buty?
 - Za kostkę. Najlepiej w kolorze… Takim, jak kawa zmieszana z mlekiem.
 - Czyli, beżowy.
   Wśród kilkunastu kredek wyszukał tą odpowiadającą podanej barwie.
 - Sznurowane. Koniecznie zakończone haczykiem z kulką na końcu. To w niej będzie gromadzić się cała ich, wcale nie mała, moc.
   - Cholewa…. Zrobione. Kolor sznurówek?
 - Jaki proponujesz? Ja myślałam nad żółtym, ale nie wiem czy będzie pasował?
   Justyna swoim zwyczajem położyła ręce na stole i oparłszy na nich głowę, zaczęła gorączkowo myśleć.
 - Czemu nie? Całkiem trafny wybór. Podkolanówki mają nachodzić na buty, czy na odwrót?
 - Niech tatko, narysuje je włożone do środka, żeby było widać całe, jego fantastyczne buty. Bo, wie tatko, te buty to ma być ważna cześć ubrania Prażynka. W zasadzie najważniejsza, więc musi być dobrze widoczna. Chcę, by budziły podziw i zachwyt innych, gdy będą na nie patrzeć.

&&&

      Mikołaj, choć powinien być wściekły na córkę za to, że nie obejrzy sobie tak ważnego meczu, szedł do domu będąc cały w skowronkach. Po raz pierwszy od paru miesięcy udało mu się zrobić to, co zaplanował. Od początku do końca. Narysował elfa i jeszcze go opisał. Ze szczegółami. To nic, że wcześniej miał zupełnie inną wizję. Najważniejsze, że wywiązał się z powierzonego mu zadania i jutro nie będzie musiał świecić oczami przed szefostwem, co wcześniej miało kilkakrotnie miejsce i nigdy nie należało do najprzyjemniejszych rzeczy. Tym razem będzie zgoła odmiennie.
    Pokrzepiony tymi myślami, udał się do kuchni, by zrobić sobie oraz żonie i córeczce królewską kolację, na którą z pewnością obydwie zasłużyły. Zanim zabrał się za przygotowanie składników, wyciągnął z lodówki mocno już zmrożoną Finlandię. Zaskakując sam siebie, zmienił zdanie.
 - Jeszcze przyjdzie na ciebie czas. Na dzisiaj musi wystarczyć kompot oraz herbatka…


&&&

     Każdemu umoczeniu rdzawozłotej redisówki w szklanym kałamarzu, towarzyszyło pojawienie się kolejnego rumieńca na twarzy Mikołaja. Skupiony do granic wytrzymałości, pochylony nad brudnopisem, całkowicie zatracił się we własnym świecie. Do tego stopnia, że nawet nie zauważył, iż za oknem właśnie wstaje nowy dzień. W pokoju za ścianą jego jedyna córka również nie spała. Obudziło ją ciche pukania w okno.  
 - Igor?!? - przetarła zaspane oczy - Co ty tu robisz i to o tej porze? Zwariowałeś? Wszyscy jeszcze śpią! Chcesz, żeby mój tata się obudził!? Lepiej wracaj do domu, do łóżka! – Wykrzyczała, wychyliwszy się za parapet. Od razu uderzyła ją aromatyczna woń dobrze znanego pochodzenia.
 - Przzzzepraszam, jeśli cięęee obudziłem… Nie chccciałem.. Jużżzz sobie idęęę…
Będący w tym samym wieku co Justyna, chłopiec odwrócił się do niej plecami i zaczął pomału iść w stronę skąd przyszedł.
 - Zaczekaj! Igor! Krzyczałam, bo się ciebie nie spodziewałam. Nie o tej porze.
    Justyna pokazała koledze zegarek wskazujący, iż jest dopiero piąta piętnaście.
 - Ale, właśnieeeee, dlatego przyszedłem. Pomyyyyślałem sobie, że może razem ogląąaadniemy sobie…. Wschód słoooońca… jest zaaaawsze taki piękny… zaraz się zacznieee..
 - Ale z ciebie romantyk! – prychnęła. Jednak widząc zawiedzoną minę chłopca, dodała; - W porządku. Usiądź koło mnie.
   Igor, choć nie należał do siłaczy, bez problemu wdrapał się na parapet.   
 - Wiesz, nawet się cieszę, że cię widzę… - Justyna wyciągnąwszy nogi przed siebie, spytała się - co tam chowasz? – speszony chłopiec nie odpowiedział od razu.
 - Tttto dla cccciebie. Prrroszę.
   Szkarłatnej barwy lilia ponownie wydzieliła zniewalający zapach. Dziewczynka, urzeczona tym miłym podarunkiem, uśmiechnęła się pogodnie. Pomału wzięła do ręki kwiatka. Pochyliła się tak, że prawie zanurkowała do kielicha. Zrobiła głęboki wdech. Na jej nosku zostało troszkę żółtego pyłku.   
 - Śliczny!! Jesteś kochany! - złożyła na prawym policzku Igora soczystego całusa.
   Chłopiec bezwarunkowo uniósł ramiona do góry, i stanął na moment na palcach. Teraz był przekonany w stu procentach, że to był dobry pomysł.
 - Spójrz! – szturchnęła go niegroźnie – Słońce już wschodzi!
   Igor, usadowiwszy się wygodnie, objął delikatnie Justynę. Ta nie protestowała, gdyż z zachodu zaczął wiać porywisty wiatr. Oparłszy głowę na jego ramieniu, skierowała wzrok w kierunku oddalonego o kilkanaście kilometrów morza. Niebo o tej porze dnia było zwykle bezchmurne. Jednak tego poranka pojawiły się, rozrzucone na dużej przestrzeni, chmury rodzaju Stratocumulus. Wiejący wiatr, nie tylko pomału posuwał je na południowy wschód, ale i rozrzedzał od środka. Zupełnie tak jakby ktoś leżąc w wannie, wziął na dłoń pianę powstałą po dodaniu płynu do kąpieli i delikatnie w nią dmuchał.  
  Korony drzew w pobliskim lesie przefarbowały się na kolor marchewkowy. Z każdą sekundą ich barwa przybierała na sile. Wreszcie, kiedy doszła po wielu zmaganiach do odcienia jasnej czerwieni, na niebie ukazała się słoneczna kula. Dzieci zamrugały oczami. Mimo ostrych promieni, nie przestały wpatrywać się w coraz większą i bardziej widoczną jutrzenkę. Pozwoliły im na to kłębiasto-wełniane chmury. Choć obserwowały to samo urzekające zjawisko, obydwoje widziały coś skrajnie różnego.
  Będący zwykle poza realnym światem Igor, dzięki swej niespotykanej wyobraźni, miał przed sobą okrągłą, szeroko uśmiechniętą twarz ulubionego bohatera kreskówki. W jego herbacianych oczach pojawiły się prawdziwe, ogniste iskierki.
 Nieco bardziej przyziemnej dziewczynce, słońce jawiło się jako olbrzymia, dorodna i przede wszystkim słodziutka pomarańcza. Jako, że znajdowała się na wysokości jej oczu wystarczyło tylko sięgnąć po ten soczysty owoc i zerwać go, by móc delektować się jego pełnym smakiem. Justyna, będąc prawdziwym smakoszem cytrusów, zapragnęła ją zdobyć. Wyciągnęła po niego rączkę, kiedy poczuła oddech Igora na swoim policzku.
 - Ej! Co robisz? Tak, bardzo chciałeś zobaczyć wschód słońca, a teraz co?
 - Przeeepraszam. Nieeee chciałem….
 - Już, dobrze. Obejmij mnie, bo zmarzłam…
 Chłopiec bezzwłocznie wykonał prośbę koleżanki. Z pokoju za ścianą, który głównie w nocy pełnił funkcję atelier , dzieci usłyszały głośne westchnienie. Świadczyło ono o tym, iż Mikołaj mimo zmęczenia, jest nad wyraz zadowolony z owoców swej dzisiejszej pracy. Podobnie szczęśliwa była jego kochana córeczka, oczko w głowie ojca oraz jej szkolny kolega, syn sąsiadów z naprzeciwka.

&&&

     (…) Suma, summarum, Drogi kajeciku, tamta niedziela na długo pozostanie w mej pamięci. Życzę sobie, żeby takich dni było jak najwięcej. Dobranoc…

&&&

Brak komentarzy: