Kiedy
tylko dowiedziałem się o planowanym spotkaniu naszej klasy z podstawówki, nie
wahałem się ani chwili. Wiedziałem, że muszę się pojawić! W końcu nie
widzieliśmy się ładnych kilkanaście lat. Niby miałem kontakt z kilkoma osobami,
ale raczej przez telefon lub Internet, a nie „na żywo”. Nie dotyczy to Roberta
i Damiana, z którymi spotykałem się dość regularnie- byli na moim weselu, ja
zaś bawiłem się na „międzynarodowym ślubie” Kowala. Z większością osób jednak ostatni raz widziałem się podczas rozdania świadectw
w ósmej klasie, czyli całe wieki temu.
Im
bliżej było wyznaczonego dnia, tym większe miałem obawy, czy jednak Mickiewicz
nie miał racji pisząc; „mierz siły na zamiary”. Środa, godzina 18:00. Niby wakacyjny
termin, ale w środku tygodnia. Późne popołudnie, ale jeszcze nie wieczór. Sporo
osób wciąż mieszka w Opolu, lub w okolicy, ale kilkoro z nas wyjechało do
innych miast. Kiedy padło hasło zaproszenia naszej wychowawczyni Pani Ani,
byłem więcej niż sceptyczny. Dowiedzieliśmy się, że mieszka w Krakowie, a w
Opolu nie była od… osiemnastu lat! Kiedy dostałem telefon od Damiana z
przeprosinami, że niestety nie przyjedzie, bo właśnie dotarł do Francji na
winobranie, zastanawiałem się czy na miejscu stawi się choć 1/4 z tych, którzy
zadeklarowani uczestnictwo.
Na
całe szczęście moje obawy okazały się bezpodstawne. Co prawa o różnej godzinie,
ale do Kofeiny dotarło 14 osób oraz Pani Ania! Bywałem już na spotkaniu klasy z
liceum oraz parokrotnie bawiłem się ze swoim rokiem ze studiów. Zawsze było
świetnie i wesoło. Jednak tak przedniej zabawy i takiego dreszczyku emocji,
jakie towarzyszyły mi 18 sierpnia, nie doświadczyłem bodajże od pierwszej
randki z moją żoną. No, pomijając ślub i narodziny córeczek, ma się rozumieć.
Przez
kilka godzin rozmawialiśmy ze sobą tak swobodnie- przyznam bez bicia, że przez
pierwsze trzy minuty byłem nieco zesztywniały- i na zupełnym luzie, że do teraz
jeszcze ciężko mi w to uwierzyć. Głęboki uśmiech praktycznie nie schodził z naszych
twarzy. Nic dziwnego, w końcu klasa A zawsze miała opinię niesfornej i mało
przyjaznej dla nauczycieli (delikatnie rzecz ujmując), a kilkoro z nas ochrzczono
mianem „szkolnych chuliganów”. Gdyby to jednak była prawda, to czy Pani Ania
pofatygowałaby się, żeby przyjechać dla nas, aż z Krakowa? Mina „Skiery” po
wspomnieniu przez wychowawczynię Uwagi, którą dostał za „jazdę na rolkach
podczas lekcji”- bezcenna.
Gdyby
mi ktoś powiedział zaraz po ukończeniu szkoły podstawowej, że wszyscy moi
koledzy i koleżanki z klasy poradzą sobie w życiu i „wyjdą na ludzi”, zapewne
bym go wyśmiał. Srogi i przewrotny los nie oszczędził praktycznie nikogo z nas.
Jeden stracił przecież nogi w tragicznym wypadku, synek drugiego urodził
się poważnymi wadami i zmarł w wieku zaledwie 2.5 roku, żona innego poroniła…
Można by tak długo jeszcze wymieniać. Pomimo tych wszystkich przeciwności,
żadna z osób, które pojawiły się na spotkaniu nie stoczyła się dno i może
pochwalić się, czy to wspaniałą rodziną, świetną pracą lub też niezwykłą pasją,
w której się w pełni realizuje. Parafując klasyka; „zaiste rzadka to dzisiaj
rzecz, wręcz niebywała!”.
Naprawdę
wielkie brawa należą się Magdzie i Wojtkowi za zorganizowanie spotkania!
Szacunek za to, że po tylu latach nieobecności w Polsce- wyobrażam sobie jak
napięty był grafik ich spotkań!- udało im się znaleźć czas i siłę, żeby się z
nami zobaczyć. Wasze życie to świetny materiał na książkę lub film. Jeszcze
kilka ze sobą spędzicie, a wasze przygody przyćmią historię rodziny Forresterów
z „Moda na sukces”. Wszystkim pozostałym osobom również składam podziękowania-
niektórzy pokonali sporo kilometrów, żeby dotrzeć na miejsce, inni pozostawili
w domu małe dzieci.
Żeby
nie było zbyt kolorowo, to minusy należą się Mariuszowi- za opuszczenie nas bez
słowa pożegnania (nie wspominając już o niezapłaconym rachunku) oraz Grześkowi-
rozumiem, że przy takiej okazji trudno się nie napić, jednak wszyscy jesteśmy
już dorośli i doskonale powinnyśmy znać swoje możliwości. Myślę, że możemy ich rozgrzeszyć,
bowiem było naprawdę cudownie, żeby nie powiedzieć magicznie, dlatego rzeknę
tylko; „co było a nie jest, nie pisze się w rejestr”!
Na
koniec mała dygresja z mojej strony. Niedawno pewien miły, wiekowy Pan
poinformował mnie melancholijnie, że „starość zaczyna się wtedy, kiedy ilość
wspomnień przewyższa liczbę marzeń”. Po naszym klasowym spotkaniu, z całą pewnością
i wielkim uśmiechem, mogę powiedzieć; choć szkołę podstawową opuściliśmy dawno
temu, wciąż pozostajemy młodzi i pełni optymizmu, a do starości nam jeszcze
bardzo daleko!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz